DOM, RODZINA, STAŁA PRACA, PIENIĄDZE, WAKAJCE dla wielu to całe życie i spełnienie marzeń. Nic więcej do szczęścia nie potrzeba (tylko pozazdrościć). Wielu jednak, ma dość! Dość codzienności, dość pracy, dość nudy przed telewizorem! Chcieliby zmienić swoje życie i uciec na przysłowiowy koniec świata! Ale…
No właśnie, zawsze jest jakieś ALE, by tego nie zrobić. Nagle znajdujemy tysiące wymówek jak: praca, rodzina, obowiązki, nieznajomość języka czy brak pieniędzy. W końcu nie podejmujemy żadnej decyzji o zmianie, tylko tkwimy w tym samym miejscu, zazdroszcząc innym, żyjąc marzeniami i nie potrafiąc być naprawdę szczęśliwymi. Tylko co to za życie?
Jeśli podróż jest twoim marzeniem nie zwlekaj – zrób to! Marzenia same się nie spełniają – marzenia się spełnia. Okazać się może, że podróż życia zmieni się w życie w podróży. A jeśli nie, to wrócisz i znów będziesz żyć swoim starym życiem. To już przecież potrafisz.
Wybierz swoją własną ścieżkę podróży. Nie musisz planować od razu kilku miesięcznej wyprawy, każdego dnia w innym ciekawym czy odległym miejscu. Możesz pojechać w wymarzone miejsce, spędzić tam nawet kilka miesięcy i czekać na kolejną inspirację. Możesz wyjechać na drugi koniec świata, albo zaledwie kilkadziesiąt kilometrów dalej.
Mam nadzieję, że moja krótka historia będzie dla Was inspiracją do tego by, zmienić życie wyruszając w podróż i spełniając swoje marzenia. Niektórzy szczęściarze podejmują decyzję o podróży spontanicznie, u mnie był to proces.
Od dziecka kochałam przyrodę i przygody, a w mojej głowie było mnóstwo pomysłów na gry i zabawy. Wulkan energii, któremu ciężko było wysiedzieć w jednym miejscu i skupić się na lekcjach w szkole. Miałam dużo szczęścia, że każde wakacje spędzałam na wsi biegając po dziko pachnących, kolorowych łąkach i zielonych lasach. Uwielbiałam piesze i rowerowe wycieczki, zabawy w podchody, długie kąpiele w jeziorach, poszukiwanie skarbów i jazdę rowerem przez największe kałuże. Uwielbiałam odkrywać najciemniejsze zakamarki lasów i wspinać się na najwyższe drzewa. Powoli dziecięca energia przerodziła się w pasję do poznawania świata, ludzi, innych kultur i tradycji.
Ciekawość nie dawała mi spać po nocach, zwiedzanie świata palcem po mapie i przeglądanie internetu w poszukiwaniu pięknych i ciekawych miejsc przestawało wystarczać. Po każdych 7 czy 14 dniowych wakacjach spędzonych zagranicą, w Grecji, Hiszpanii, Portugalii czy Francji wracałam z coraz większą tęsknotą za światem, wewnętrznym smutkiem, bólem i mniejszym zaangażowaniem w pracę. Trwało to latami a życie płynęło powoli, w skupieniu na partnerze, obowiązkach, pracy, domu, rodzinie, przyjaciołach, zabawie i pasjach.
Pewnego dnia na moim pracowniczym biurku stanęła kartka z napisem „Stop working, start traveling”, taka mała motywacja. Od tego momentu powoli w mojej głowie zaczęła dojrzewać myśl o dłuższej podróży i ucieczce od codziennych obowiązków i rutyny. O swoim marzeniu zaczęłam rozmawiać z przyjaciółmi, którzy jak się okazało wspierali mnie całymi sercami i mocno dopingowali. Ogromną motywacją była również Paulina, którą jak dziś już wiem, nie przez przypadek spotkałam na swojej drodze. Jej otwartość na ludzi i pozytywne nastawienie do świata, a przede wszystkim wspólna pasja – podróże, były kolejnymi motywatorami do podjęcia decyzji o zmianie. Codziennie przysyłałyśmy sobie linki do artykułów o pięknych miejscach, które chciałybyśmy zwiedzić, o tym jak bezpiecznie podróżować, co spakować, o przygodach innych miłośników wypraw. Planowałyśmy, wyznaczałyśmy trasy, snułyśmy marzenia…
Niełatwo jest podjąć decyzję o wyjeździe w nieznane, niepewne i obce. Szczególnie, jeśli pracuje się na dwa etaty, ma wygodne mieszkanie, rodzinę i przyjaciół przy boku i jest się po 30-tce. Najtrudniej jest pożegnać się z gronem najbliższych, wyzbyć się przyzwyczajeń, które dają złudne poczucie bezpieczeństwa, jak praca, stałe dochody i miejsce zamieszkania. Niełatwo jest zrezygnować z wydeptanych ścieżek, ulubionych sklepów i miejsc spędzania czasu wolnego.
Podejmowanie decyzji o wyruszeniu w podróż było procesem, podczas którego rozważałam wszystkie za i przeciw. Procesem, który był niezbędny, by minął strach przed nieznanym i niestabilnym. Uświadomieniem sobie, że ten strach wkrótce zmieni się w radość z poznawania i doświadczania świata. Było bilansem, który uzmysłowił, co muszę poświecić z dotychczasowego życia, by zyskać coś nowego. Głowa podpowiadała roztropność, rozwój kariery, założenie rodziny, za to serce pchało do czegoś zupełnie innego, do podróży i przygody, w których daleko do stabilności i wiadomego jutra.
Pewnego listopadowego poranka, gdy tylko otworzyłam zaspane oczy, napisałam do Pauliny i decyzja została podjęta. Jedziemy! Zaczął się kilku miesięczny czas przygotowywań. Od pomysłu jak to zrobić, gdzie, kiedy i z kim, aż do realizacji.
Od chwili podjęcia decyzji wszystko stało się łatwiejsze. Kamień spadł mi z serca. Wątpliwości zostały rozwiane. Nie było już odwrotu. A kilka następnych miesięcy to były zmiany, zmiany, zmiany.
Najtrudniej było podjąć decyzję. Potem wszystko już działo się „samo”.
Zmieniłam pracę na lepiej płatną, zacisnęłam kieszeń i zaczęłam kupować rzeczy, które mogły okazać się niezbędne podczas podróży. Śpiwór, namiot, plecak, nawet menażkę i latarkę. Gościłam podróżników z portalu couchsurfing.com, którzy dzięki swoim podróżniczym opowieścią dodawali mi sił i pewności, że moja decyzja na pewno jest słuszna. Codziennie wieczorami, uczyłam się angielskiego, czytałam fora podróżnicze i artykuły o tym w jaki sposób tanio i bezpiecznie zwiedzać świat. Wynajęłam swoje mieszkanie i przez miesiąc pomieszkiwałam z przyjaciółką. Wreszcie złożyłam wypowiedzenie w pracy, zaczęłam pakować plecak i dopinać wszystko na ostatni guzik. Aż pewnego dnia nadszedł długo oczekiwany dzień wyjazdu.
Swoją podróż zaczęłam wraz z Pauliną, pojechałyśmy do Zurichu, najdroższego miasta Europy, właśnie po to, by zarobić na dalszą drogę.
I tak zaczęła się moja przygoda ze zwiedzaniem świata. Pierwsze plany poszły w zapomnienie a spontanicznie powstawały kolejne. W ciągu ostatniego roku, kilka miesięcy spędziłam w Szwajcarii, kilka dni na Ukrainie i we Włoszech. Niedawno wróciłam z kilkumiesięcznej wyprawy po Indiach, kilka miesięcy mieszkałam we Wrocławiu, a kilka dni temu spakowałam plecak na dwumiesięczny pobyt na Helu. Wciąż szukam kolejnych inspiracji na drogę. Czy to daleką czy bliską.
Od dnia wyjazdu z rodzinnego miasta – Zielonej Góry – nie mam stałego miejsca pobytu, stałej pracy, stałego towarzysza podróży. Do „domu” wracam przepakować plecak, ucałować najbliższych i złapać oddech.
Staram się żyć „tu i teraz”, nie martwić się tym, co będzie za miesiąc, rok czy 10 lat. Cieszę się z małych rzeczy, zachodów i wschodów słońca, pięknych krajobrazów, spacerów starówkami miast, jazdy rowerem, spotkań z nowymi ludźmi a szczególnie z tymi bliższymi. Uczę się nowych rzeczy, języków, kuchni, zwyczajów, radzenia sobie w nowych sytuacjach, których się nie da przewidzieć. Uczę się odnajdowania w nieznanych miejscach, czy to w Polsce czy innych krajach świata. Uczę się korzystać z ludzkiej uprzejmości i gościnności, której wkoło jest tak wiele.
Niektórzy mówią, że jestem nomadą bez domu i stałego dochodu. Ja, bardziej czuję się ptakiem, który na skrzydłach wolności leci za ciepłem i słońcem. A przede wszystkim za tym co podpowiada serce i intuicja.
Cieszę się, że moja podróż wciąż trwa (mimo że obecnie jestem w Polsce), że ma swój własny scenariusz, taki a nie inny. Cieszę się z każdego dobrego czy złego doświadczenia, które mnie spotkało po drodze, z tych kilku miejsc, które udało mi się zwiedzić w przeciągu roku, ze spotkanych twarzy, tysięcy pierwszych razy, pokonanych barier oraz własnych słabości i nieśmiałości. Cieszę się na nowe wyzwania i miejsca, nowe prace, krajobrazy, spotkania i ludzkie historie.
Nie żałuję podjętych decyzji. Już nie boję się barier językowych i inności kulturowych, tego, że nie będę miała gdzie się podziać i że sobie nie poradzę. Nie wiem gdzie będę za kilka miesięcy, nie wiem też jak długo będzie trwała moja podróż i gdzie się zakończy.
Wiem jedno. Jestem szczęśliwa.
I to zajebiście! :)
Tekst: Marta
Fot. Przyjaciele :)
Martuś, świetny tekst i jakże prawdziwy! I jak dobrze słyszeć od Ciebie jedną z moich stałych wskazówek życiowych: Marzenia się nie spełniają, marzenia się spełnia. I mam nadzieję, że uda nam się wspólnie jakąś podróż odbyć :)
Dziękuję Martynko! Czekam na naszą wspólną wyprawę i mocno wierzę, że się uda. A tym czasem życzę milowych kroków we własnej podróży. :)